Dziennikarze portalu Dziennik.pl ustalili, że Państwowa Inspekcja Pracy wraca do aktywności po zamrożeniu ich inspektorów na czas tzw. lockdawn. Jednak PiP w pierwszej kolejności nie będzie wygrzebywał się z zaległych kontroli zgłoszonych przez pracowników, a zacznie sprawdzanie, czy przedsiębiorcy przestrzegają koronawirusowych obostrzeń.
Dziennik Gazeta Prawna podaje, że Państwowa Inspekcja Pracy sprawdzi do końca 2020 rok kilkadziesiąt tysięcy przedsiębiorstw. W regionach, w których zagrożenie koronawirusem jest większe – żółte i czerwone strefy – kontroli będzie mniej. Przedmiotem badań inspektorów będzie przede wszystkim przestrzeganie przez pracodawców obowiązków wynikających z polityki państwa wymierzonej przeciwko epidemii koronawirusa. Czyli na przykład to, czy w miejscach pracy znajdują się płyny dezynfekujące, a także czy odstępy między stanowiskami pracy są zgodne z obowiązującym prawem.
Skąd wiadomo, że inspektorzy się zaczną pojawiać? „Dziennik Gazeta Prawna” dotarł do pisma Głównego Inspektora Pracy z 10 sierpnia 2020 r. Inspektor zaznaczył w nim okręgowym oddziałom Państwowej Inspekcji Pracy, że mają one obowiązek podejmować kontrole.
Kontrolowane przedsiębiorstwa typowane będą według doniesień o nieprawidłowościach, zarówno tych dostarczanych przez pracowników, jak i przez media. Przedmiotem takiej kontroli może być weryfikacja, czy przedsiębiorstwo zaktualizowało ryzyka zawodowe, albo czy brak jest środków ochrony osobistej.
Same kontrole będą odbywały się w sposób bezpieczny. Jak wskazuje Wiesław Łyszczek, Główny Inspektor Pracy przy każdej kontroli inspektor będzie wyposażony w środki ochronne. Polecenie w tej sprawie otrzymali wszyscy okręgowi inspektorzy pracy. PiP jest bardzo osłabiony przez epidemię. Na dzień publikacji tego artykułu nawet ponad 25% personelu nie przychodzi do pracy z różnych powodów, także związanych ze zwolnieniami lekarskimi. Oznacza to, że mimo rozpoczęcia kontroli to Inspekcja do ich przeprowadzenia wykorzysta te zasoby, którymi aktualnie dysponuje. Nie jest również pewne, czy sami inspektorzy będą chcieli ryzykować pracę w terenie i czy wskaźnik L4 w PiP nie wzrośnie.
Nadmienić jednak trzeba, że sami inspektorzy nie mają żadnych szczególnych uprawnień w zakresie kontroli związanej z Koronawirusem. Nie mogą też nakładać kar za nieprzestrzeganie obostrzeń, czy reżimu saniternego, aczkolwiek o swoich ustaleniach mogą powiadomić Sanepid, a ten już może ukarać przedsiębiorcę nawet kwotą 30 tysięcy złotych. Z informacji o zamiarach inspektorów wynika, że z tej możliwości będa korzystać w ostateczności. Ich misją póki co jest edukacja przedsiębiorców i Ci, którzy zgodzą się poprawić uchybienia nie spotkają dalsze konsekwencje. Tak przynajmniej brzmi teoria.
Przedsiębiorcy, u których pojawią się inspektorzy, zostaną o tym wcześniej powiadomieni. Nie będą to zatem praktykowane często kontrole znienacka. Jak tłumaczy Łyszczek, chodzi o to, by przedstawiciele PIP mogli odpowiednio zabezpieczyć siebie i pracowników kontrolowanej firmy. Muszą więc wcześniej ustalić z przedsiębiorcą stopień ryzyka zarażenia się koronawirusem, ale i ewentualnego wniesienia zarazy na teren firmy. Szef PIP dodaje, że w jednych przypadkach wystarczy maseczka i rękawiczki, w innych konieczne będzie używanie kombinezonów z całą procedurą ich zakładania oraz zdejmowania, gogle, profesjonalne maski i rękawiczki. Te najostrzejsze zasady mogą obowiązywać na przykład w szpitalach czy domach pomocy społecznej.
Inspekcja pracy nie będzie się przyglądać warunkom pracy zdalnej – zapowiedział Wiesław Łyszczek – Oczywiście obowiązkiem przedsiębiorcy jest dostarczenie pracownikowi odpowiednich narzędzi, w praktyce chodzi najczęściej o komputer i dostęp do internetu. Ale już biurko czy krzesło nie wchodzi w zakres tych narzędzi.